czwartek, 9 maja 2013

Kutná Hora


Zegar w kościele św. Jakuba wybijał godzinę. Jak porządny stary zegar, bił cztery razy oznajmiając że nadeszła pełna, a potem dostojnie, niskim tonem, liczbą uderzeń precyzował która. Dokładnie tym samym sposobem tę samą godzinę wybijał zegar u Jezuitów pięć minut później.

Kutná Hora to kolejne miejsce w Czechach, gdzie czas płynie inaczej - jakby właśnie spóźniał się pięć minut, pięć lat, albo pięćset.



Położona niecałe 70 kilometrów na wschód od Pragi, swoje znaczenie zyskała jako ośrodek wydobycia srebra i bicia monet Królestwa Czeskiego. Miasto położone jest na wzgórzu poprzecinanym wewnątrz sztolniami i opadającym skarpą ku małej rzeczce. Prawie wszystkie najważniejsze budynki usadowiły się na jej krawędzi - gotycki kościół św. Barbary z kaplicą Bożego Ciała, monumentalne kolegium Jezuitów, Włoski Dwór, kościół św. Jakuba, Hradek. Nieopodal w mieście chowa się jeszcze gotycki Kamienny Dom z oddziałem Muzeum Srebra, kolumna morowa i kilka barokowych kościołów.

Tylko nieco dalej od centrum, we wchłoniętej przez miasto miejscowości Sedlec, wtulona w fabrykę koncernu tytoniowego Philip Morris, leży gotycka świątynia Najświętszej Maryi Panny, a opodal niej makabryczne Ossuarium, gdzie kości pochowanych posłużyły do wykonania zdobień kaplicy grobowej.

Dziwna jest ta Kutná Hora. Nie umiem nie porównywać jej z Czeskim Krumlovem - którego historyczne centrum również wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale Český Krumlov stał się miastem turystycznym odległym od innych atrakcji, ściąga więc turystów na dłużej. A Kutná Hora jest w cieniu Pragi - ludzie zaglądają tam na jeden dzień, przejazdem, w pośpiechu. Przez to starówka nieco dalej od obowiązkowych atrakcji żyje jeszcze swoim czeskim, trochę zakurzonym życiem - sklepy z garnkami, sklepy dla wędkarzy, gimnazjum - a nie tylko życiem japońskiego, rosyjskiego, niemieckiego czy polskiego turysty.