Zegar w kościele św. Jakuba wybijał godzinę. Jak porządny stary zegar, bił cztery razy oznajmiając że nadeszła pełna, a potem dostojnie, niskim tonem, liczbą uderzeń precyzował która. Dokładnie tym samym sposobem tę samą godzinę wybijał zegar u Jezuitów pięć minut później.
Kutná Hora to kolejne miejsce w Czechach, gdzie czas płynie inaczej - jakby właśnie spóźniał się pięć minut, pięć lat, albo pięćset.
Tylko nieco dalej od centrum, we wchłoniętej przez miasto miejscowości Sedlec, wtulona w fabrykę koncernu tytoniowego Philip Morris, leży gotycka świątynia Najświętszej Maryi Panny, a opodal niej makabryczne Ossuarium, gdzie kości pochowanych posłużyły do wykonania zdobień kaplicy grobowej.
Dziwna jest ta Kutná Hora. Nie umiem nie porównywać jej z Czeskim Krumlovem - którego historyczne centrum również wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale Český Krumlov stał się miastem turystycznym odległym od innych atrakcji, ściąga więc turystów na dłużej. A Kutná Hora jest w cieniu Pragi - ludzie zaglądają tam na jeden dzień, przejazdem, w pośpiechu. Przez to starówka nieco dalej od obowiązkowych atrakcji żyje jeszcze swoim czeskim, trochę zakurzonym życiem - sklepy z garnkami, sklepy dla wędkarzy, gimnazjum - a nie tylko życiem japońskiego, rosyjskiego, niemieckiego czy polskiego turysty.